sobota, 2 sierpnia 2014

Rozdział Pierwszy

Rany bez blizny


Theo

Był piątkowy wieczór i zaczynało się robić ciemno. Wyjrzałem przez okno w oczekiwaniu, aż załaduje mi się gra. Przyglądałem się chmurą, wyglądały na deszczowe, niedane mi było długo się w nie wpatrywać, gdyż gra oznajmiła swoją gotowość.
Siedziałam przed komputerem, w skupieniu chodziłem po piwnicy jakiejś opuszczonej bazy, strzelałem do nowo pojawiających się wrogów.
Pojawiali się wrogowie czyli szedłem w dobrym kierunku.
Mój telefon, który leżał na biurku zawibrował, rzuciłem na niego krótkie spojrzenie. Natychmiast spauzowałem grę i odebrałem.
- Cześć Aria!
- Theo. – Jej głos brzmiał trochę słabo.
- Coś się stało?
- Przyjechałbyś po mnie? – Aria ignorowała moje pytania.
- Gdzie jesteś?
- Przy głównej ścieżce. Proszę.
- Dobrze już jadę.
Rozłączyła się.

Chwyciłem z szafy kurtkę i zbiegłem po schodach.
- Theo gdzie idziesz? – Mój tato zatrzymał mnie, gdy ubierałem buta.
- Jadę po Arię. Zgubiła się. – Powiedziałem wiążąc sznurówkę. Tata milczał.
- Theo. - Spojrzałem w jego stronę, miał zatroskane oczy, zmarszczył brwi. Gdy robił zatroskaną minę wyglądał starzej. - Uważaj na siebie. – Powiedział. Uśmiechnąłem się i pognałem w stronę samochodu.



* * *



W mojej głowie kłębiły się miliony czarnych scenariuszy.
Gdy dotarłem na skraj lasu, zacząłem grzebać w schowku, aby znaleźć latarkę.    Pospiesznie wysiadłem i zatrzasnąłem drzwi mojego jeepa. Pieczołowicie rozgadałem się po lesie. Czułem chłodny wiatr twarzy.
Serce zabiło mi mocniej, gdy ujrzałem postać na ławce.

Podszedłem bliżej, ku mojej wielkiej radości była to Aria. Siedziała nieruchomo na ławce wpatrując się w jakiś punkt po lewej stronie.
- Aria? – Powiedziałem, aby zwrócić jej uwagę. Odwróciła się w moją stronę, była bardzo blada, jej policzki były pozbawione rumieńców. Miała rozczochrane włosy, w których utchwiło kilka zaschłych liści. Jej prawa dłoń luźno leżała na ławce. Po palcach na ziemię skapywała, co chwilę kropla krwi.
- Theo! – Uradowana wstała i zrobiła krok w moją stronę zachwiała się i prawie upadła, lecz w porę ją złapałem.
Wyglądała jakby miała zaraz zemdleć, toteż wziąłem ją na ręce i zaniosłem do auta.



***


Aria uparła się, aby wziąć krótki prysznic. Doszliśmy do porozumienia, że weźmie prysznic, ale nie zamknie drzwi a ja nie wejdę do środka, bo jak wejdę to dostanę pięścią w nos.
Siedziałem w fotelu, gdy Aria wyszła z łazienki ubrana w spodnie od piżamy oraz sportowy stanik. Koszulkę trzymała w nieskaleczonej ręce.
Przyznaję gapiłem się jak w obrazek. Zszedłem na ziemię widząc, że nadal krwawi z rany na dłoni i z ugryzienia tuż pod lewymi żebrami.
Proponowałem jej kilkukrotnie, że zawiozę ją do szpitala, ale stanowczo oponowała.
Aria usiadła na łóżku i krótko poinstruowała mnie gdzie znajdę wodę utlenioną i bandaż i gazę.
Uporałem się z tym w 20 minut dzięki szkolnym lekcjom pierwszej pomocy. Następnie powyjmowałem jej liście z włosów. Aria była bardzo zmęczona, więc nakryłem ją kołdrą.
Usiadłem na fotelu i patrzyłem jak miarowo oddycha.
- Weź sobie koc. – Mruknęła do mnie i zasnęła.
Zgodnie z jej zaleceniem wziąłem koc z godłem ulubionego klubu piłkarskiego Arii i ponownie usiadłem w fotelu aby zadzwonić do mojego taty.


* * *


Kiedy następny raz się odezwała, to krzyczała. Siedziała wyprostowana zaciskając ręce na kołdrze. Jej krzyk przerodził się w paniczny płacz.
Zerwałem się z fotela i usiadłem na przeciw niej.
- Aria. – Powiedziałem spokojnie przytrzymując ją za ramiona.
- To mnie goniło! To chce mnie dopaść! – Krzyczała wyrywając mi się.
Przytuliłem ją trzymając mocno.
- Spokojnie. Nie ci nie grozi. To tylko sen. – Aria powoli słabła w moich ramionach. Oddychała szybko i nie równo a serce biło jej jak szalone.
Aria stwierdziła, że nie chce spać, więc postanowiłem zmienić jej przekrwione opatrunki.
Przez to, co zobaczyłem po zdjęciu opatrunków nie mogłem zasnąć zastanawiając się jak to możliwe.
Rany zniknęły.


* * *


Plac zabaw w środku nocy wygląda trochę ponuro.
Nawet lekki powiew wiatru zapewnia pobudzenia w wyobraźni milion pomysłów. Miliony scenariuszy przez, które często chcemy uciec.
O tej porze nikt nikt nie chodzi po placach zabaw.
Nikt nie szwenda się po okolicy.
Nikt nie wychyla nos z domu.
Nawet lampy przygasają.
Ale tej nocy jest inaczej.


O drzewo stał oparty wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu z postawionym kołnierzykiem. Trzymając ręce w kieszeni parzył w ciemność.
Jego oczy przypominały dwa węgle.
Czekał na kogoś.
- Zastanawiam się… - postać w kapturze wyszła z cienia – czemu spotykamy się w środku nocy.
- Noc ma coś w sobie. – Mężczyzna uścisnął dłoń przybysza.
- Tssssa. Klimat jak z horroru.
Mężczyzna poprawił kołnierz płaszcza
- A ty, co znowu biegałeś półnago po lesie gryząc co popadnie? – Powiedział uśmiechając się ironicznie.
- Wypraszam sobie! – Żachnął się przybysz w kapturze. – Ja biegam w ubraniu! I nie gryzę bez powodu. – Wykonał stosowny gest podkreślający, że może go zaraz ugryźć jeśli sobie zasłuży. - Wiesz, że mam ważny powód. Muszę go znaleźć.
- Wiem. Ale nie rozumiem po co?
- A ciebie, co sprowadza z powrotem do miasta?
- Czai się tu wielkie zło i trzeba je zniszczyć.
- A ty jak zwykle swoje! A jeśli to „zło” czeka na to??
- Mam mu pozwolić działać!?!
- Nic się nie stało!
- Jeszcze.
- Nie będę ciebie słuchał. – Przybysz w kapturze odszedł w stronę, z której przyszedł.
- To będzie się tyczyć też ciebie. – Powiedział mężczyzna w płaszczu w stronę pleców przybysza. – I ludzi, których kochasz. – Dodał opierając się o drzewo.
Chłopak w kapturze odwrócił się.
- Nie ma takich ludzi. – wycedził przez żeby.
- Ale będą. Do zobaczenia .